Fundusze unijne wywołały boom inwestycyjny w Polsce Wschodniej. Duża część wsparcia trafiła na nowe drogi i transport publiczny

W ostatnich latach blisko 2,3 mld zł z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego trafiło na rozbudowę infrastruktury drogowej we wschodnich województwach Polski – taki jest bilans wszystkich edycji konkursu Infrastruktura drogowa w ramach Programu Operacyjnego Polska Wschodnia. – Osoby, które przez 10 lat nie odwiedzały tego regionu, nie będą w stanie go poznać – mówi Maciej Berliński z Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości, która realizowała program. Białystok dzięki funduszom z tego konkursu zrealizował trzy duże inwestycje, m.in. fragment obwodnicy miasta i wylotówki w stronę Warszawy. – Nie byłoby tych inwestycji, gdyby nie wsparcie unijne, bo miasta nie byłoby stać na tak wielki wysiłek finansowy – mówi prezydent Tadeusz Truskolaski.

– Infrastruktura w Polsce Wschodniej dzięki dwóm edycjom programu wspierającego ten obszar zmieniła się diametralnie. Mówimy zarówno o zmienionej infrastrukturze drogowej, w ramach której wybudowaliśmy ponad 500 km nowych dróg lub przebudowaliśmy istniejące, ale też zmieniliśmy transport publiczny w miastach wojewódzkich Polski Wschodniej – przybyło ponad 700 środków taboru, zarówno trolejbusy, autobusy, jak i tramwaje – wymienia w rozmowie z agencją Newseria Biznes Maciej Berliński, dyrektor Departamentu Projektów Infrastrukturalnych w Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości.  – Wybudowaliśmy infrastrukturę uczelni wyższych, parki naukowo-technologiczne, centra konferencyjne, centra targowe, a dodatkowo stworzyliśmy bardzo duży ponadregionalny projekt turystyczny związany z turystyką rowerową, czyli Green Velo.

Celem konkursu Infrastruktura drogowa w ramach Programu Operacyjnego Polska Wschodnia (POPW – działanie 2.2) było sfinansowanie projektów na drogach krajowych i wojewódzkich w regionie, które połączą go z siecią dróg krajowych, i włączenia w transeuropejską sieć transportową (TEN-T). Realizowane inwestycje miały m.in. poprawić bezpieczeństwo ruchu drogowego, zmniejszać zatłoczenie i zwiększać przepustowość dróg czy też przyczyniać się do poprawy stanu środowiska.

– Sytuacja społeczno-gospodarcza w Polsce Wschodniej spowodowała, że ten obszar jest w szczególnym zainteresowaniu polityki regionalnej Komisji Europejskiej. Dlatego powstał dodatkowy, dedykowany program, dzięki któremu zintensyfikowaliśmy wsparcie zarówno projektów infrastrukturalnych, jak i przedsiębiorców tak, aby wzmocnić również oddziaływanie pozostałych programów krajowych i regionalnych – wyjaśnia Maciej Berliński.

Ostatni nabór wniosków miał miejsce jesienią 2021 roku. Wybrano trzy projekty: w województwie podkarpackim – DW 878 na odcinku od Rzeszowa do DW 869, województwie podlaskim – przebudowa DW 682 i 681 na odcinku Łapy – Roszki-Wodźki oraz rozbudowa DW 764 w Kielcach w województwie świętokrzyskim. Łączne wsparcie ze środków unijnych to blisko 296 mln zł, przy czym łączny koszt inwestycji to prawie 517 mln zł.

W dwóch realizowanych edycjach programu Polski Wschodniej wspieraliśmy infrastrukturę drogową. W pierwszej edycji programu była to infrastruktura związana z drogami wojewódzkimi i krajowymi na obszarze całych województw. I tutaj powstały dwa flagowe projekty mostowe łączące województwa Polski Wschodniej. Natomiast w drugiej edycji programu wspierano miasta wojewódzkie i ich obszary funkcjonalne jako lokomotywy rozwoju regionów. Wsparcie kierowano zarówno na drogi wojewódzkie, jak i drogi w zarządzie prezydentów tych miast – wyjaśnia dyrektor Departamentu Projektów Infrastrukturalnych PARP.  

Jak podkreśla, w ramach obecnego programu zrealizowano blisko 30 inwestycji, z czego dwie są na ukończeniu, a przyznane dofinansowanie to ok. 2,3 mld zł. 

Są to często inwestycje strategiczne dla miast wojewódzkich i ich obszarów funkcjonalnych – podkreśla Maciej Berliński.

Jedna z inwestycji na Podkarpaciu znacząco poprawi dostępność do lotniska Rzeszów-Jasionka, inna – droga AAA w Olsztynie – zwiększyła dostępność tego miasta i wyprowadziła z niego uciążliwy ruch transportowy. Wśród beneficjentów działania 2.2 POPW jest Białystok.

W ramach konkursu Infrastruktura drogowa zrealizowaliśmy trzy wielkie inwestycje, łącznie na kwotę 760 mln zł z dofinansowaniem unijnym 590 mln zł. Są to chyba najpiękniejsze trasy w mieście. Jedna to Trasa Niepodległości z 11 dwupoziomowymi skrzyżowaniami. Druga to jest część ulicy Ciołkowskiego, dwa pasy ruchu po dwie jezdnie. Trzecia, bardzo ważna dla Białegostoku, to tzw. węzeł Porosły – wymienia Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku.

Ta przebudowa DK8 oraz fragmentów DW676 i 669 znacząco poprawi połączenie komunikacyjne miasta z centralnymi i południowo-zachodnimi regionami kraju, m.in. Warszawą. Jak podkreśla prezydent, bez wsparcia unijnego miasto nie byłoby w stanie udźwignąć ciężaru finansowego związanego z tymi projektami. Łącznie pokryło ono 77 proc. kosztów.

Te trzy inwestycje wpłynęły w sposób znakomity na zwiększenie drożności naszego układu komunikacyjnego, dlatego że one domykały tzw. wewnętrzną obwodnicę miejską. Łącznie ta obwodnica ma 28 km i przenosi z jednej strony ruch tranzytowy, którego nie powinno być w mieście, ale ciągle jest, a po drugie, promieniście od obwodnicy odchodzą ulice, którymi można dojechać do centrum. To bardzo skraca czas i drogę dojazdu – mówi Tadeusz Truskolaski. – Jak ktoś wjeżdżał do Białegostoku pięć lat temu, to miał mieszane uczucia, bo wjeżdżał bardzo wąską drogą, gdzie tworzyły się gigantyczne korki już od Choroszczy. Teraz jest wspaniały wjazd.

Również w perspektywie finansowej 2021–2027 przewidziany jest program dla Polski Wschodniej (Fundusze Europejskie dla Polski Wschodniej), którego budżet to ponad 11 mld zł. Będzie z niego korzystać sześć województw – do lubelskiego, podkarpackiego, podlaskiego, świętokrzyskiego i warmińsko-mazurskiego dołączy także część Mazowsza (bez Warszawy i dziewięciu otaczających ją powiatów). W ramach programu PARP będzie wdrażała działania z zakresu m.in. infrastruktury drogowej czy zrównoważonej mobilności miejskiej. 


xcz

Polskie szpitale chcą być zielone. Podejmują działania ograniczające swój wpływ na środowisko

Czasopismo „The Lancet” określiło zmiany klimatu mianem największego zagrożenia zdrowotnego XXI wieku, co może stanowić olbrzymie obciążenie dla systemu ochrony zdrowia. Z drugiej strony ten sektor sam również przyczynia się do zmian klimatycznych, generując ok. 4,4 proc. globalnych emisji CO2. Świadomość konieczności wdrażania zrównoważonego rozwoju w opiece zdrowotnej wśród liderów polskiej ochrony zdrowia jest coraz wyższa, a wiele szpitali i placówek medycznych już podejmuje działania, które mają ograniczyć ich wpływ na środowisko i klimat – od segregacji odpadów, przez wymianę źródeł ciepła, termomodernizację, po cyfryzację obiegu dokumentów. Problemem jest jednak brak środków finansowych przeznaczonych na ten cel.

– Zainteresowanie zieloną transformacją w Polsce jest ogromne. O ile rok wcześniej, w poprzedniej edycji naszego raportu „Future Health Index” tylko 2 proc. liderów opieki zdrowotnej uważało, że ten obszar powinien być priorytetem, o tyle w bieżącej edycji ten odsetek wzrósł aż 15-krotnie. Obecnie już 30 proc. liderów uważa zieloną transformację za ważne zadanie do realizacji i dyskusji – mówi agencji Newseria Biznes Michał Kępowicz, członek zarządu i dyrektor ds. relacji strategicznych i market access w Philips Healthcare CEE.

To więcej niż średnia dla wszystkich 15 badanych w FHI krajów (24 proc.) i oznacza, że zrównoważony rozwój błyskawicznie wspiął się na szczyty listy priorytetów polskich liderów ochrony zdrowia. Do tego wzrostu może się przyczyniać zarówno świadomość problemów związanych ze zmianami klimatu i zanieczyszczeniem środowiska, jak i rosnące ceny energii, które pociągają za sobą konieczność optymalizacji kosztów w szpitalach i placówkach zdrowotnych.

– Zauważyliśmy, że praktycznie każde działanie proekologiczne daje wymierne korzyści ekonomiczne. Jest to szczególnie ważne dla dyrektorów jednostek publicznych, ponieważ patrzy się na nasz wynik finansowy. Tak więc jest to bardzo duży atut, który wspiera podejmowanie proekologicznych działań – mówi Sławomir Wysocki, dyrektor Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Chorób Płuc i Gruźlicy w Wolicy, który został uznany za pierwszy w Polsce zielony szpital.

Ponad 70 proc. całkowitej emisji gazów cieplarnianych w sektorze ochrony zdrowia pochodzi z łańcucha dostaw, czyli np. produkcji i transportu leków, urządzeń medycznych czy wyżywienia i wyposażenia dla szpitali – pokazuje raport „Zielone szpitale”, opracowany przez UN Global Compact Network Poland i firmę Philips. Wynika z niego również, że opieka zdrowotna jest w tej chwili bardziej obciążająca dla środowiska niż np. przemysł lotniczy czy stoczniowy, a w scenariuszu business as usual, czyli bez działań na rzecz klimatu, bezwzględne emisje opieki zdrowotnej będą rosły, sięgając 6 gigaton CO2 rocznie do 2050 roku.

– Gdyby sektor ochrony zdrowotnej był krajem, byłby piątym największym na świecie emitentem gazów cieplarnianych, więc czas najwyższy, żebyśmy wszyscy zadbali o to środowisko, także w ochronie zdrowia – mówi Urszula Szybowicz, dyrektor operacyjna Polskiej Federacji Szpitali.

Ten wzrost emisji z sektora opieki zdrowotnej można by obniżyć aż o 70 proc., gdyby kraje będące sygnatariuszami porozumienia paryskiego realizowały zawarte w nim zobowiązania. Tak się jednak nie dzieje, a na dodatek opieka zdrowotna jest marginalizowana w procesie transformacji energetycznej – tylko 0,3 proc. całkowitych funduszy przeznaczonych na walkę ze zmianami klimatycznymi jest wykorzystywana do przystosowania systemu opieki zdrowotnej do zmian klimatycznych.

Co istotne, sektor opieki zdrowotnej nie tylko przyczynia się do zmian klimatu, ale i sam ponosi ich skutki. Koszty opieki zdrowotnej związane ze zmianami klimatu i zanieczyszczeniem powietrza szacuje się na ok. 820 mld dol. rocznie. Według raportu „The Lancet Countdown” tylko w 2020 roku globalne zmiany klimatyczne spowodowały blisko 54-proc. wzrost zgonów związanych z upałami u osób powyżej 65. roku życia i ponad 3 mln przedwczesnych zgonów z powodu chorób serca i płuc związanych z zanieczyszczeniem powietrza w otoczeniu pyłowym.

– Jak pokazuje Global Sustainability Index, Polska niestety nie jest w czołówce państw, które potrafią zająć się kwestiami zanieczyszczenia środowiska. Mamy wiele do zrobienia, żeby znaleźć się bliżej czołówki, żeby zmniejszyć ilość generowanych gazów cieplarnianych i innych zanieczyszczeń, również w sektorze ochrony zdrowia – mówi Michał Kępowicz.

Raport FHI pokazuje, że transformacja polskiej ochrony zdrowia nie będzie prosta. Polska plasuje się na 109. miejscu rankingu Global Sustainability Index, z liczbą 48 tys. przedwczesnych zgonów rocznie spowodowanych chorobami związanymi z zanieczyszczeniem powietrza. Każdego roku w naszym kraju powstaje też ok. 44 tys. t odpadów medycznych, które stanowią poważny problem środowiskowy.

W opinii ekspertów proces transformacji ochrony zdrowia powinien się zacząć właśnie od szpitali, których większość jest wysoce energochłonna i niewydajna energetycznie. Wynika to m.in. z faktu, że średnio co piąty polski szpital ma ponad 70 lat i wymaga głębokiej termomodernizacji, a specjalistyczne wyposażenie wymaga dodatkowego zużycia energii i chłodzenia.

– Jest mnóstwo działań, które można podjąć, żeby dokonać zielonej transformacji i stać się zielonym szpitalem. Jednym z nich jest termomodernizacja, ale trzeba też pomyśleć o urządzeniach, które znajdują się w szpitalu i pobierają znaczne ilości energii. To powoduje koszty wielokrotnie wyższe niż w przypadku nowszych technologii i urządzeń nowej generacji. Często okazuje się, że wymiana systemów medycznych na nowe może zwiększyć oszczędności szpitala o kilkaset tysięcy, a nawet o kilka milionów złotych, jeżeli wymieniamy całą flotę urządzeń, nie wspominając o konkretnych korzyściach dla środowiska – mówi członek zarządu i dyrektor ds. relacji strategicznych i market access w Philips Healthcare CEE.

– Nasz zespół zwrócił uwagę, że mamy zaawansowany system komputerowy, ale dalej przesyłamy informacje na papierze. Natychmiast to zweryfikowaliśmy i okazało się, że wykorzystanie papieru udało się zmniejszyć o prawie 80 proc. – mówi Sławomir Wysocki.

Według ekspertów transformacja polskich szpitali powinna mieć charakter kompleksowy i obejmować m.in. wymianę źródła ciepła i oświetlenia na bardziej energooszczędne, termomodernizację i poprawę efektywności energetycznej budynków, cyfryzację i modyfikację łańcuchów dostaw dla szpitali tak, aby były bardziej zrównoważone. Dziś zdecydowanie łatwiej jest finansować transformację i zrównoważony rozwój szpitalom prywatnym, które mają prostsze procedury przetargowe i mogą uwzględniać w zamówieniach czynniki proekologiczne.

– Zrównoważony rozwój powinien być generalnie jednym z głównych kryteriów przetargowych w polskich szpitalach – mówi Urszula Szybowicz. 

Wszystko to wymaga zmiany podejścia do projektowania szpitali i procesów w ochronie zdrowia. Tradycyjnie przeszkodą jest jednak brak wystarczających funduszy.

– Szpitale mają w tym momencie duży problem z finansowaniem zielonej transformacji. Bardzo wyczekujemy informacji o tym, jakie fundusze unijne, ale też krajowe będą dostępne na ten cel – podkreśla dyrektor operacyjna Polskiej Federacji Szpitali.

Mazowsze będzie mieć do wykorzystania ponad 9 mld zł z nowej perspektywy UE. Pierwsze nabory ruszą w I kwartale przyszłego roku

Zielona transformacja, odnawialne źródła energii i transport niskoemisyjny, innowacje, cyfryzacja, rozwój przedsiębiorczości i niwelowanie nierówności społecznych – to główne obszary, które będą finansowane z nowego programu Fundusze Europejskie dla Mazowsza 2021–2027. Komisja Europejska zatwierdziła program regionalny 2 grudnia br. To długo wyczekiwana decyzja – zarówno przez samorządy, jak i przedsiębiorców – która kończy proces negocjacyjny i otwiera drogę do ogłaszania naborów. Pierwsze z nich mają ruszyć już w I kwartale 2023 roku.

Nowy program regionalny, czyli Fundusze Europejskie dla Mazowsza 2021–2027, będzie realizowany w ramach tzw. polityki spójności i finansowany z dwóch funduszy – Europejskiego Funduszu Społecznego Plus (EFS+) oraz Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego (EFRR). Całkowita alokacja dla Mazowsza to blisko 2,1 mld euro, czyli ponad 9 mld zł.

– Z tych pieniędzy będą finansowane projekty i przedsięwzięcia, zarówno na terenie obszaru warszawskiego, stołecznego, na który przeznaczymy ok. 500 mln euro, jak i na obszarze mazowieckim, regionalnym, gdzie finansowanie wyniesie blisko 1,6 mld euro – mówi agencji Newseria Biznes Adam Struzik, marszałek województwa mazowieckiego.

Mamy świeżo rozpisaną mapę drogową konkursów w zasadzie na cały 2023 rok. Myślę, że w ciągu najbliższych dni te informacje będą przekazane do wszystkich potencjalnych aplikujących, żeby mogli się przygotować – zapowiada Mariusz Frankowski, dyrektor Mazowieckiej Jednostki Wdrażania Programów Unijnych. – Zamierzamy ogłosić pierwsze konkursy jeszcze w I kwartale 2023 roku. W kolejnych miesiącach będziemy uruchamiać następne – zarówno te infrastrukturalne, na inwestycje twarde, jak i na inwestycje miękkie, które obejmą rynek pracy, edukację czy włączenie społeczne.

Szczegóły dotyczące nowego programu regionalnego i wydatkowania przewidzianych w nim środków zostały przedstawione podczas 12. Forum Rozwoju Mazowsza, które 6–7 grudnia br. odbywało się w Warszawie. Jak wskazuje Adam Struzik, priorytety inwestycyjne będą zgodne z głównymi celami polityki UE, a to oznacza, że duża część funduszy zostanie przeznaczona na zieloną transformację, odnawialne źródła energii czy transport niskoemisyjny.

Mówimy tu m.in. o czystym powietrzu, czystej wodzie, gospodarce odpadami i gospodarce w obiegu zamkniętym – podkreśla marszałek Mazowsza. – Podtrzymany i realizowany będzie też program dotyczący transportu publicznego w miastach oraz dalszej budowy dróg wojewódzkich i połączeń do ważnych centrów logistycznych czy portów lotniczych. Te działania na rzecz rozwoju systemu transportowego mają umożliwić, po pierwsze, funkcjonowanie transportu publicznego w jak największym wymiarze, a po drugie, stymulować rozwój gospodarczy naszego województwa.

Jednym z celów programu regionalnego Fundusze Europejskie dla Mazowsza 2021–2027 jest wyrównanie dużych dysproporcji pomiędzy Warszawą i resztą województwa. Duża część środków z nowego programu trafi też na innowacje, rozwój przedsiębiorczości i cyfryzację – również w kontekście dostępu do usług publicznych i rozwijania umiejętności cyfrowych.

I wreszcie obszar społeczny, bardzo istotny, dotyczący eliminowania wykluczenia społecznego i nierówności w dostępie do edukacji i rynku pracy. Mam tutaj na myśli zarówno osoby z niepełnosprawnościami czy seniorów, ale też uchodźców z Ukrainy czy wspólnotę romską – mówi Adam Struzik.

O wsparcie z programu regionalnego Fundusze Europejskie dla Mazowsza 2021–2027 będą mogli się ubiegać m.in. przedsiębiorcy, samorządy, szpitale, szkoły czy instytucje naukowo-badawcze, organizacje pozarządowe czy powiatowe urzędy pracy. Szczegóły będą udostępniane na stronie www.funduszedlamazowsza.eu.

Mamy do dyspozycji ponad 2 mld euro, a spektrum możliwości finansowania projektów jest gigantyczne – mówi Mariusz Frankowski. 

Poza tymi środkami Mazowsze Regionalne, wyodrębnione w efekcie wprowadzonego w 2018 roku podziału statystycznego, może liczyć na kolejne 400 mln euro w ramach programu Fundusze Europejskie dla Polski Wschodniej.

 Mazowsze w ciągu ostatnich 20 lat przeobraziło się w sposób znakomity. Zarówno członkostwo w Unii Europejskiej, jak i środki własne z podatku dochodowego i od osób prawnych spowodowały, że dziś Mazowsze jest liderem rozwoju w skali Polski i Europy. Jesteśmy w czołówce. I to będzie dalsze unowocześnianie regionu, poprawa warunków życia ludzi i środowiska naturalnego, dzięki czemu w efekcie będziemy mieć dobre życie w rozwijającym się regionie – mówi marszałek Adam Struzik.

Polskie firmy chcą się zaangażować w odbudowę ukraińskiej kolei po wojnie. Brakuje jednak odpowiednich przygotowań ze strony rządu

– Czeka nas jeszcze wiele miesięcy działań zbrojnych, ale po ukraińskiej kontrofensywie widać, że ten kraj ma szansę zakończyć wojnę i musimy być przygotowani do tego kolejnego etapu, jakim będzie odbudowa – mówi Adrian Furgalski, prezes Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. Jak wskazuje, polskie firmy chcą się w ten proces zaangażować i już zaczęły przygotowania ku temu. Narzekają jednak na brak wsparcia i koordynacji ze strony rządu. Tymczasem wiele z nich ma potencjał, żeby po wojnie wziąć udział m.in. w odbudowie infrastruktury i transportu kolejowego na Ukrainie, który pod względem wielkości jest drugi w regionie Europy Środkowo-Wschodniej.

Według szacunków Banku Światowego, opublikowanych na początku września br., koszt odbudowy Ukrainy obejmujący moce wytwórcze, infrastrukturę oraz potrzeby społeczne wyniesie przynajmniej 349 mld dol., czyli półtorakrotność całej gospodarki Ukrainy z 2021 roku, sprzed rozpoczęcia wojny. Natomiast szacunki przytaczane w nowym raporcie ZDG TOR („Polsko-ukraińskie relacje kolejowe”) wskazują na kwotę od 750 mld do 1 bln dol.

– Ciężko powiedzieć, jakie są w tej chwili koszty odbudowy Ukrainy, ponieważ one z każdym kolejnym dniem czy nawet z każdą kolejną godziną rosną na skutek ataków rakietowych Rosji – mówi agencji Newseria Biznes Adrian Furgalski.

Po zakończeniu wojny jednym z większych wyzwań będzie m.in. odbudowa infrastruktury kolejowej. Ostatnie miesiące pokazały, że jest to środek transportu trudny do zastąpienia pod względem efektywności przewozów towarów i ludzi. Kolej odegrała ogromną rolę w procesie ewakuacji mieszkańców i zastąpiła – przynajmniej w części – zablokowany transport morski towarów, np. zboża.

– Na sam tabor kolejowy będzie potrzebnych ok. 5 mld dol., przy czym chodzi tu tylko o odnowienie tego, co uległo uszkodzeniu, a nie o nowe zakupy – mówi Adrian Furgalski. – Nie ma się co oszukiwać, jeszcze przed wojną transport zbiorowy, infrastruktura Ukrainy były w bardzo złym stanie. Około 90 proc. taboru nadaje się po prostu na złom, bo jest niesprawny.

Jak wskazują polscy i ukraińscy eksperci, którzy przygotowali raport „Polsko-ukraińskie relacje kolejowe”, bez odbudowy infrastruktury i modernizacji taboru trudno myśleć o odbudowie potencjału gospodarczego Ukrainy. Kluczowe są tutaj także połączenia kolejowe z sąsiadami. Zwłaszcza że kolej w Ukrainie to drugi pod względem wielkości system transportu kolejowego w regionie Europy Środkowo-Wschodniej.

Ukraiński rząd już planuje projekty transportowe i infrastrukturalne, które pomogą podźwignąć gospodarkę z ruiny, a Polska może w tym procesie odegrać istotną rolę. Zainteresowanie udziałem w przyszłej odbudowie Ukrainy deklaruje już w tej chwili większość polskich firm infrastrukturalnych. Raport ZDG TOR pokazuje jednak, że ich realne zaangażowanie w ten proces będzie uzależnione od wielu czynników, w tym m.in. skali i harmonogramu realizacji robót w obu państwach, sposobu ich finansowania, wsparcia ze strony rządowej, otoczenia prawnego i przepisów z zamówień publicznych czy dostępności biur projektowych, sprzętu budowlanego i pracowników.

Mamy to szczęście, że jesteśmy sąsiadem, który jest bardzo ceniony za pomoc, jaką udziela w tej chwili Ukrainie. Oczywiście Amerykanie też będą chcieli być obecni na tym rynku odbudowy, ale my, przez bliskie sąsiedztwo, a także wspólne mechanizmy Unii Europejskiej, mamy szansę mocniej na nim zaistnieć. Musimy tylko trzymać rękę na pulsie – mówi ekspert.

Tym, co przemawia na korzyść firm z Polski, jest również fakt, że Ukraina ma już status państwa kandydującego do Unii Europejskiej.

– W związku z tym zapewne będzie musiała przyjąć przepisy związane np. z ochroną środowiska, zbliżone do tych, które obowiązują w Polsce, oraz prawo zamówień publicznych, bo sposób przyznawania kontraktów musi być transparentny. Te wszystkie procedury są nam znane – mówi wiceprezes ZDG TOR.

Na niekorzyść polskiego rynku działa z kolei to, że w ostatnich dekadach w Polsce nie były realizowane znaczące inwestycje w nową infrastrukturę kolejową. Trudno więc o pozyskanie doświadczenia, które może być niezbędne dla realizacji takich dużych przedsięwzięć infrastrukturalnych w Ukrainie.

– Jako polski rynek nie mamy takich sił, żeby uczestniczyć w wielkich inwestycjach czy budować pojedynczymi firmami kolej dużych prędkości. Możemy jednak tworzyć konsorcja. Bardzo wiele naszych firm budowlanych to są przedsiębiorstwa, których właścicielami są duże koncerny. Patrzę tu np. na Budimex, PORR czy Strabag – mówi Adrian Furgalski.

Niezbędnym know-how, pozwalającym realizować nawet duże zamówienia zagraniczne, dysponują również najwięksi polscy producenci taboru kolejowego, szyn, podkładów, rozjazdów czy urządzeń automatyki kolejowej. Istotne może być także zaangażowanie podmiotów z rynku tramwajowego.

Na rynku taboru upatruję bardzo dużej szansy, ponieważ polscy eksporterzy od 2001 roku wysłali w świat ponad 300 tramwajów, wagonów osobowych i zespołów trakcyjnych, z których większość trafiała do krajów byłego ZSRR, do byłych demoludów, a numerem jeden była właśnie Ukraina, więc tutaj mamy doskonałe doświadczenie – mówi wiceprezes Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.

Jak wskazuje, polskie firmy są już gotowe do tego, żeby zaistnieć w infrastrukturalnej odbudowie Ukrainy, ale jak na razie brakuje im wsparcia ze strony państwa.

– Tym, co już dzisiaj widać – i na co narzekają polscy przedsiębiorcy – jest fakt, że nie ma zaopiekowania ze strony rządu. Nie ma wzmocnienia naszych służb dyplomatycznych czy handlowych w Ukrainie po to, żeby już szukać tam partnerów. Jak na razie robią to albo organizacje, albo firmy na własną rękę – mówi Adrian Furgalski. – To musi być proces przygotowany z naszej strony, żeby w momencie, kiedy Komisja Europejska na dobre ruszy z platformą, która ma być jedynym kanałem przelewania środków na odbudowę Ukrainy, łączenia biznesów i zlecania kontraktów, Polska mogła pokazać: nasze zakłady, nasi przedsiębiorcy są już gotowi.

Polskie firmy szukają nowych korytarzy transportowych do Chin. Nasz bilans handlowy z Państwem Środka pogorszył się z powodu COVID-u i wojny

Inwazja Rosji na Ukrainę i sojusz Białorusi z agresorem skomplikowały i tak utrudnioną przez COVID-owe przerwy w łańcuchach dostaw wymianę handlową Polski z Chinami. Spada głównie eksport z Polski do Państwa Środka. Import rośnie, ponieważ realizowany jest poprzez globalne połączenia oraz Nowy Jedwabny Szlak. 32 proc. importu z Chin dzisiaj ma charakter zaopatrzeniowy. Wiele polskich firm nie tylko wykorzystuje chińskie elementy, podzespoły, komponenty, ale także dystrybuuje je na całą UE. Stąd nastawialiśmy się, i słusznie, wykorzystując logistyczne powiązania z kolejowym Jedwabnym Szlakiem, na to, że będziemy swoistym hubem – mówi Janusz Piechociński, prezes Izby Przemysłowo-Handlowej Polska–Azja. Zdaniem eksperta potrzebna jest jednak większa aktywność po stronie polskiej, nie tylko w zakresie transportu. 

Optymalna trasa wiodąca z Chin do Polski prowadzi przez Kazachstan, Rosję i Białoruś. Wojna utrudniła komunikację lądową: od 1 sierpnia rosyjskie TIR-y nie mogą wjechać do Polski i innych krajów Europy, a od 10 października polskie i europejskie TIR-y mają zakaz wjazdu do Rosji. Oznacza to konieczność stworzenia na nowo korytarzy transportowych.

– W pierwszym półroczu spadł polski eksport do Chin, i to znacząco, o 8 proc. – mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes Janusz Piechociński. – Co do niektórych produktów, które woziliśmy kolejowym Jedwabnym Szlakiem, jest dzisiaj zagrożenie, czy przejadą przez teren państwa rosyjskiego w terminie. Podstawowy szlak wiedzie przez Małaszewicze, Białoruś, Rosję, później do granicy rosyjsko-kazachskiej i kazachsko-chińskiej. Gdyby nie wybuch wojny, nawet przy ograniczeniach COVID-owych w zeszłym roku, pracowaliśmy z polskimi przedsiębiorcami, szukając partnerów po stronie chińskiej i kazachskiej logistyki samochodowej, żeby uruchomić stałe połączenia między Polską i Europą a granicą Kazachstan–Chiny, bo polskie TIR-y jeszcze do Chin wjechać nie mogą.

Z danych Izby Przemysłowo-Handlowej Polska–Azja wynika, że w latach 2020 i 2021 w przypadku niektórych produktów opłacalne były już nawet przewozy samochodowe w jedną stronę. Trwały więc dyskusje na temat tego, czy rozwiązaniem jest stworzenie i proces ratyfikacji umowy o przewozach międzynarodowych Polska–Chiny, czy uruchomienie połączeń przez sieć partnerów w Kazachstanie, którzy w określonych okolicznościach mogą wjechać na terytorium Chin.

– Jaka była postawa polskich firm w tym procesie? Jedna trzecia była i jest bardzo zainteresowana uruchomieniem tych przewozów, jedna trzecia obawia się, że podpisanie porozumienia z chińską potęgą transportową, kiedy chińskie przedstawicielstwa już są w Kazachstanie, na Białorusi, Ukrainie, w Rosji, może być ryzykowna dla lidera międzynarodowych przewozów w Europie. Jedna trzecia, szczególnie mniejszych i średnich firm, w ogóle jeszcze nie jest gotowa do podjęcia tego typu współpracy i ekspansji – mówi prezes Izby Przemysłowo-Handlowej Polska–Azja. – Proszę prześledzić, ile w związku z wojną otworzyło się nowych kierunków dostaw, choćby związanych z przewozami także z udziałem partnerów logistycznych chińskich zbóż czy olejów z Azji Środkowej czy Ukrainy na rynki europejskie.

Jak podkreśla, dla intensyfikacji przewozów potrzebna jest przede wszystkim większa aktywność Polski w handlu z Chinami. Kraj ten jest drugim partnerem zagranicznym Polski – po Niemczech – w dziedzinie importu. Od stycznia do września 2022 roku włącznie ich udział w przywozie wzrósł do 14,8 proc. z 14,2 proc. rok wcześniej, a wartość towarów sprowadzonych z Państwa Środka do Polski wyniosła 42,5 mld dol. (184 mld zł). To o ponad jedną piątą więcej niż rok wcześniej. Szybciej rośnie nam import jedynie ze Stanów Zjednoczonych. Mowa tu o towarach wyprodukowanych w Chinach. Jeśli bowiem wziąć pod uwagę kraj, z którego produkty do nas przyjechały, tu już udział Chin spada do 9,7 proc., czyli udział importu z tego państwa w styczniu–wrześniu 2022 roku według kraju wysyłki w stosunku do importu według kraju pochodzenia był mniejszy o 5,1 pkt proc. Natomiast w dziedzinie eksportu Chiny nie mieszczą się w pierwszej 10 partnerów Polski, a udział 10. z nich to zaledwie 2,6 proc.

– Kiedy byłem ministrem gospodarki w latach 2012–2015, nasz eksport do naszego importu z Chin  to było 1:7 czy 1:8. Dzisiaj to jest jeden do kilkunastu, plus jeszcze mamy ten znaczący spadek – podkreśla Janusz Piechociński. 

Jedną z najważniejszych grup produktów, które Polska może oferować i już oferuje chińskim kontrahentom, jest żywność, a zwłaszcza mleko i mięso. Tu jednak przeszkodą są nie tylko kwestie geopolityczne, lecz także weterynaryjno-sanitarne. Przez ostatnie kilkanaście miesięcy Polska była dotknięta grypą ptaków, co ponownie spowodowało wstrzymanie eksportu drobiu do Chin. Dopiero 18 listopada zostaliśmy ponownie uznani za kraj wolny od tej choroby i polskie zakłady będą mogły z powrotem ubiegać się o certyfikację ze strony chińskich władz. W Azji, inaczej niż w Europie, popytem cieszą się zwłaszcza elementy z kurczaka zawierające kości, np. korpusy i skrzydełka, a Polska jest największym europejskim eksporterem drobiu.

Inny perspektywiczny segment rynku to polskie wyroby mleczne. Jak podkreśla Janusz Piechociński, 7 proc. chińskiego importu tych produktów pochodzi z Polski. Jednak – jego zdaniem – krajowi eksporterzy powinni szukać kolejnych możliwości i grup produktów, które trafią w gusta Chińczyków. Problem w tym, że koszty certyfikacji na tamtejszy rynek to wydatek rzędu kilku milionów złotych. A to niejedyne wyzwanie w relacjach handlowych z Państwem Środka.

– Jest szansa na odwrócenie trendu związanego ze spadkiem wywozu polskiej żywności do Azji, w tym do Chin, ale pod warunkiem że utrzymamy bardzo wysoką produkcję. Duże sieci handlowe, duzi importerzy z Chin oczekują długoterminowej współpracy i dużych wolumenów dostaw. I tu okazuje się, że polska firma nie jest w stanie np. dostarczyć 40 kontenerów tego samego produktu. Za często na rynkach azjatyckich polskie firmy przede wszystkim koncentrują się na rywalizacji między sobą, a nie na myśleniu, że razem możemy więcej – podkreśla prezes Izby Przemysłowo-Handlowej Polska–Azja.

Jak dodaje, wiele zależy od zaangażowania przedstawicieli władz, ale także samego biznesu i wspólnych inicjatyw na rzecz większej aktywności.

– Możemy wykorzystać diasporę chińską, azjatycką w Polsce, przedsiębiorców, którzy znają tamtą kulturę biznesu, warunki i mogą być gwarantami szczególnie dla małych i średnich firm, że transakcje będą terminowo zrealizowane, a deklarowane kwoty wpłacone w terminie – mówi Janusz Piechociński.

Banki przygotowują się na globalne spowolnienie gospodarcze. Spodziewają się zwiększonego zapotrzebowania firm na kapitał obrotowy

Na funkcjonowanie biznesu negatywnie przekłada się inflacja, zwłaszcza w segmentach energetycznym i spożywczym, podbita przez COVID-19 i wojnę za naszą wschodnią granicą oraz związane z tym problemy z łańcuchami dostaw. Na globalne spowolnienie gospodarcze przygotowują się banki, które spodziewają się zwiększonego zapotrzebowania firm na kapitał obrotowy. – Jako Polska, jako gospodarka powinniśmy się zachowywać elastycznie i starać się wykorzystać obecną sytuację – mówi Jerzy Kwieciński, wiceprezes Banku Pekao SA. Pozytywny impuls dla polskiego biznesu może stanowić proces odbudowy ukraińskiej gospodarki. 

– W ostatnich dwóch latach mieliśmy do czynienia z niespotykanym w okresie ostatnich kilkudziesięciu lat procesem deglobalizacji. Zaczęło się od konfliktu amerykańsko-chińskiego, ale w tej chwili inne problemy techniczne powodują, że łańcuchy dostaw są coraz silniej przycinane i mamy do czynienia z nowymi trendami, a mianowicie z koncentracją tych łańcuchów w miejscach dystrybucji, w miejscach, gdzie produkty i usługi są oferowane – mówi agencji Newseria Biznes Jerzy Kwieciński. – Z jednej strony możemy powiedzieć, że jest to niekorzystny wpływ, bo on ogranicza współpracę międzynarodową, ale z drugiej strony uważam, że w tej trudnej sytuacji Polska i nasze firmy mają swoją szansę dlatego, że to oznacza przenoszenie pewnej produkcji do Europy Środkowo-Wschodniej, również do Polski.

Ostatnie dwie dekady były okresem intensywnej globalizacji handlu. Wejście Chin do WTO (Światowej Organizacji Handlu) w 2001 roku przyczyniło się do dynamicznego rozwoju gospodarczego Państwa Środka i umożliwiło im łatwiejszy dostęp do innych rynków, przede wszystkim zachodnich. Sytuacja ta spowodowała wzrost znaczenia handlu zagranicznego dla chińskiej gospodarki – w rekordowym 2006 roku odpowiadał on za prawie 65 proc. PKB tego kraju. Przykładowo w 2017 roku udział ten wynosił 40 proc., natomiast udział Chin w światowym handlu kształtował się na poziomie 13,4 proc., co dało temu krajowi trzecie miejsce po UE i USA. Z drugiej strony tanie dostawy z Chin obniżyły globalne ceny towarów. Ceną, którą Zachód płacił za tę korzyść, był wyciek zachodnich technologii i budowanie dzięki tej wiedzy przez Chiny własnego know-how.

Etap ten zakończyła rozpoczęta za prezydentury Donalda Trumpa wojna handlowa między Stanami Zjednoczonymi a Chinami, która za rządów demokraty Joe Bidena tylko przybrała na sile. Eksperci podkreślają, że konfrontacja była nieuchronna bez względu na to, jaka opcja polityczna stoi u steru na Kapitolu. Dodatkowo po wybuchu pandemii nastąpiły zatory w globalnych łańcuchach dostaw, co zresztą także było spowodowane polityką Chin, tzw. zero covid, czyli zamykaniem całych miast, portów, regionów bez względu na konsekwencje gospodarcze.

Pod koniec lutego dodatkowym czynnikiem odpowiadającym za nowy podział świata stała się inwazja Rosji na Ukrainę.

– Wydawało się, że konflikt za naszą wschodnią granicą będzie przede wszystkim dotykał Europy i naszego regionu. Ale jego efekty są w tej chwili widoczne na całym świecie. Instytucje międzynarodowe obniżają wskaźniki makroekonomiczne dotyczące wzrostu gospodarczego, produkcji przemysłowej, handlu i to jest bezpośredni wynik wojny – mówi wiceprezes Banku Pekao SA. – Dodatkowo mamy szoki w niektórych sektorach, przykładowo bardzo silny wzrost nośników energii, wręcz mówimy o kryzysie energetycznym, który dotyka przede wszystkim Europę. Mamy problem w sektorze żywnościowym dlatego, że te dwa kraje, które biorą udział w wojnie, są znaczącymi eksporterami na rynki światowe.

Międzynarodowy Fundusz Walutowy w ostatniej, październikowej prognozie ocenia, że globalny wzrost gospodarczy spowolni z 6 proc. w 2021 roku do 3,2 proc. w tym oraz do 2,7 proc. w 2023 roku. Z kolei inflacja w tym roku może sięgnąć 8,8 proc., a do poziomu z ubiegłego roku (4,7 proc.) zejdzie dopiero za dwa lata. Polska gospodarka, według MFW, zaliczy w kolejnych kwartałach mocne hamowanie – wzrost PKB obniży się z 5,9 proc. w 2021 roku do 3,8 proc. w tym oraz do 0,5 proc. w 2023 roku.

 Firmy są dotknięte kryzysem związanym ze wzrostem cen energii elektrycznej i nośników energii. To przekłada się na ich większe potrzeby finansowe, potrzebują więcej kapitału obrotowego i my – instytucje finansowe, banki – dostarczamy firmom tego kapitału. Natomiast przygotowujemy się do spowolnienia gospodarczego w najbliższych kwartałach. To już bardzo silnie dotknęło segment mikro- i małych firm. Duże firmy jeszcze kontynuują swoją działalność gospodarczą, budują zapasy, przygotowują się na ten okres spowolnienia – informuje Jerzy Kwieciński. 

Jak wynika z raportu banku, analizującego wyniki finansowe firm za I półrocze 2022 roku, firmy mają za sobą wprawdzie dość krótki, ale sprzyjający im okres postpandemicznego ożywienia, podczas którego mogły gromadzić solidną poduszkę finansową na gorsze czasy. Jednak w ostatnich miesiącach motory popytowe dla biznesu wyraźnie tracą na sile. Słabnie zarówno konsumpcja prywatna, inwestycje, jak i eksport.

– Uważam, że my jako Polska, jako gospodarka powinniśmy się zachowywać elastycznie i nie tylko narzekać na to, co się dzieje, ale starać się tę sytuację wykorzystać. To robią polskie firmy, również polskie instytucje finansowe, takie jak nasz bank – ocenia wiceprezes Banku Pekao SA.

Takie są też wnioski z raportu Banku Pekao SA przygotowanego w październiku pt. „Największa odbudowa nowoczesnej Europy. Wyzwania związane z powojenną rekonstrukcją ukraińskiej gospodarki”. Dane zbierane na bieżąco przez Kijowską Szkołę Ekonomii wskazują, że w pierwszych dniach września 2022 roku straty materialne Ukrainy osiągnęły blisko 115 mld dol. Największe są w zakresie budynków mieszkalnych, szeroko rozumianej infrastruktury transportowej (drogi, linie kolejowe, dworce, magazyny, porty morskie i lotnicze) oraz przemysłu i usług biznesowych – łącznie w tych trzech kategoriach bezpośrednie szkody wojenne szacuje się na blisko 93 mld dol.

Autorzy raportu szacują, że Polska może zyskać na odbudowie Ukrainy łącznie 32,5 mld zł (dzięki realizacji impulsu popytowego związanego z rekonstrukcją po bezpośrednich stratach wojennych). Korzyści bezpośrednie ujawnią się przede wszystkim w pierwszej fazie rekonstrukcji Ukrainy – praktycznie od razu po zakończeniu działań wojennych i osiągnięciu jakiejś formy porozumienia dyplomatycznego.

Korzyści pośrednie z kolei będą rozłożone równomiernie w czasie – wiele z nich wynikać będzie z procesu konwergencji Ukrainy do krajów wyżej rozwiniętych i z kontynuacji integracji z Unią Europejską. Ten kanał oddziaływania odbudowy Ukrainy wiązałby się z łącznymi korzyściami w wysokości 140–156 mld zł. Oczywiście będą one rozłożone na wiele lat.

 Wspieramy polski przemysł, finansujemy polskie przedsiębiorstwa, chcemy również pomagać im w odbudowie Ukrainy. Nasza gospodarka, nasze firmy będą miały dużą szansę, żeby na tym skorzystać – wskazuje Jerzy Kwieciński.

Wiceprezes Banku Pekao SA był uczestnikiem debaty „War in Ukraine ant its impact on global economy”, jaka odbyła się podczas Krynica Forum 2022. Trzydniowe wydarzenie stanowiło okazję do dyskusji na istotne tematy gospodarcze, polityczne, energetyczno-klimatyczne, zdrowotne i społeczne. Organizatorem Forum był Instytut Kościuszki.

UE przyspiesza prace nad zielonym wodorem. Będą dodatkowe środki na zmniejszanie ryzyka inwestycji w tę technologię

W październiku na stronie Rządowego Centrum Legislacji pojawił się projekt nowelizacji ustawy Prawo energetyczne, który wprowadza zapisy potrzebne dla realizacji Polskiej Strategii Wodorowej. Projekt został już skierowany do konsultacji publicznych, które potrwają do 14 listopada br. Strategia ta wpisuje się w politykę energetyczną UE, która po rosyjskiej napaści na Ukrainę mocno przyspieszyła prace nad rozwojem zielonego wodoru. We wrześniu br. szefowa KE Ursula von der Leyen zapowiedziała już utworzenie Europejskiego Banku Wodorowego z budżetem na poziomie 3 mld euro, który miałby przejmować na siebie ryzyko związane z tymi inwestycjami.

 Zielony wodór od dawna jest już częścią europejskiego planu na transformację energetyczną, ale od marca tego roku nastąpiło tutaj pewne przyspieszenie. Mamy nowy plan REPowerEU, którego założeniem jest odejście od rosyjskich paliw kopalnych w ciągu najbliższych kilku lat i zastąpienie ich, po pierwsze, oszczędnościami energii, zwiększeniem efektywności energetycznej, a po drugie – szybszym rozwojem odnawialnych źródeł energii. Częścią tych odnawialnych źródeł jest również zielony wodór, który w wielu zastosowaniach może być alternatywą dla gazu – mówi agencji Newseria Biznes Izabela Zygmunt, specjalistka ds. ekonomicznych Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce.

REPowerEU, który Komisja Europejska przedstawiła 8 marca br., to pakiet działań nadzwyczajnych, które mają na celu zwiększenie odporności unijnego systemu energetycznego w obliczu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Zakłada on, że odnawialne źródła energii, wodór i biometan mają w szybkim tempie zastąpić importowany z Rosji gaz.

Plany dotyczące skali rozwoju zielonego wodoru zostały znacząco zwiększone w ramach REPowerEU – mówi Izabela Zygmunt. – Unia Europejska chce do 2030 roku mieć co najmniej 40, a być może nawet 65 GW mocy elektrolizerów, czyli urządzeń, które produkują zielony wodór. Chcemy wytwarzać na miejscu, w ramach UE co najmniej 10 mln t zielonego wodoru, a drugie tyle sprowadzać z zewnątrz. Mówimy więc o bardzo dużym zwiększeniu skali wytwarzania i wykorzystania zielonego wodoru.

Te ilości zielonego wodoru mają zastąpić gaz ziemny, węgiel i ropę przede wszystkim w transporcie i przemyśle. Ponadto na badania dotyczące rozwoju zielonego wodoru KE przeznaczyła też dodatkowe 200 mln euro.

Te cele są jak najbardziej realne. One zostały sformułowane na podstawie modelowania, na podstawie obliczeń, to nie są cele wzięte z sufitu. Natomiast trzeba pamiętać, że te cele są reakcją na sytuację absolutnie bezprecedensową. Mamy wojnę za wschodnią granicą i dotychczas bardzo ważnego dostawcę energii, który w tej chwili stara się wszelkimi sposobami zdestabilizować naszą gospodarkę, wykorzystując tę zależność. Tak więc działamy w nietypowej sytuacji i stąd też poziom ambicji jest wyższy. On jest realny, ale zrealizowanie tych planów będzie wymagało znacznego wysiłku – mówi specjalistka ds. ekonomicznych Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce.

Aby przyspieszyć realizację celów związanych z rozwojem unijnego rynku wodoru, we wrześniu br. szefowa KE Ursula von der Leyen zapowiedziała utworzenie Europejskiego Banku Wodorowego (European Hydrogen Bank, EHB). Na początku ma on dysponować budżetem w wysokości 3 mld euro, który trafi m.in. na finansowanie zakupów zielonego wodoru i rozwój instalacji produkcyjnych. Dziś na rynku wiele podmiotów jest już gotowych, aby inwestować w ten obszar i budować instalacje wodorowe, ale brakuje im odpowiednio skonstruowanego finansowania.

W tej chwili ta technologia jest nowa, dość droga i mierzy się z różnymi przeszkodami, więc chodzi o to, żeby dać dodatkowe wsparcie finansowe tym przedsiębiorstwom, które będą chciały inwestować w wytwarzanie odnawialnego wodoru albo jego zastosowania w przemyśle i transporcie – wyjaśnia Izabela Zygmunt. – W ramach EHB wstępnie jest mowa o kwocie 3 mld euro i te środki byłyby dostępne zarówno dla przedsiębiorstw w UE, jak i dla partnerów spoza Unii, ponieważ zamierzamy importować znaczną ilość wodoru. Dlatego też chcemy wesprzeć inne państwa i przedsiębiorstwa w rozwinięciu zdolności do jego wytwarzania. Szczegóły będą jeszcze dopracowywane i poznamy je w przyszłym roku.

Polska jest obecnie jednym z największych w Europie producentów wodoru (ok. 1 mln t rocznie, największym krajowym producentem jest Grupa Azoty), ale całość tej produkcji stanowi szary wodór, wytwarzany z paliw kopalnych i CO2. Podobne proporcje występują także w skali globalnej, gdzie zielony wodór – wytwarzany z ekologicznych, odnawialnych źródeł, którego produktem spalania jest jedynie para wodna – stanowi raptem ok. 5 proc. całej produkcji. Jego wytwarzanie wciąż pozostaje droższe niż pozyskiwanie wodoru z węgla, a ze względu na dotychczasowy brak opłacalności wykorzystanie tego surowca w przemyśle czy transporcie jak na razie wciąż jest marginalne. Jednak w przyszłości, według UE, to właśnie zielony wodór będzie stanowił jedno z kluczowych paliw transformacji energetycznej, a rozwój tego rynku umożliwi stworzenie nowych technologii, branż i miejsc pracy związanych z gospodarką wodorową.

Decyzje UE dotyczące rozwoju rynku wodoru to jasny sygnał, że stoimy przed głęboką transformacją. My do tej pory myśleliśmy o niej głównie w kontekście tego, że przechodzimy z węgla na odnawialne źródła energii. Tu okazuje się, że ta transformacja ma też drugi – i to bardzo duży – nowy obszar, polegający na przestawieniu przemysłu, przede wszystkim chemicznego, i transportu z dotychczasowego surowca, jakim był gaz ziemny, właśnie na odnawialny wodór. Trzeba zrozumieć, że jesteśmy w momencie, kiedy zaczyna się bardzo duża przemysłowa przemiana tej branży – podkreśla specjalistka ds. ekonomicznych Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce.

Ostatnie miesiące przyniosły również przyspieszenie polskich prac nad rozwojem zielonego wodoru. Rok temu rząd przyjął Polską Strategię Wodorową do 2030 roku (z perspektywą do 2040 roku). Teraz trwają prace nad tzw. konstytucją dla wodoru, czyli pakietem ustaw i rozporządzeń, które stworzą odpowiednie otoczenie regulacyjne, w tym – jak podkreślił niedawno wiceminister klimatu i środowiska Ireneusz Zyska – wprowadzą system pomocy publicznej na bezemisyjną produkcję wodoru. Jednym z elementów są zmiany w ustawie Prawo energetyczne, które właśnie są konsultowane przez rząd. Do tej pory utworzono także sześć dolin wodorowych, które budują ekosystem wodorowy w Polsce.

Polska Strategia Wodorowa zakłada m.in., że  do 2025 roku powstaną w Polsce 32 stacje wodoru, zaś do 2030 roku nastąpi dalszy rozwój tej infrastruktury. Przyjęto także, że do tego czasu w Polsce będzie funkcjonowało 0,8–1 tys. autobusów wodorowych. Do 2030 roku łączna moc instalacji do produkcji niskoemisyjnego lub odnawialnego wodoru ma wynieść 2 GW. 

Polskie samorządy szykują się na napływ kolejnej fali uchodźców. Brak ogrzewania i dostępu do wody może zmusić kolejne osoby do opuszczenia domów

Samorządy wzięły na siebie duży ciężar związany z przyjęciem i adaptacją uchodźców z Ukrainy. Marszałkowie województw podkarpackiego i małopolskiego oceniają, że regiony, mimo wielu wyzwań i trudności, sprostały temu zadaniu. Teraz, przed nadchodzącą zimą, samorządy spodziewają się napływu kolejnej fali uciekinierów z ogarniętego wojną kraju. – Ona nie będzie na pewno tak liczna, ale być może z większymi problemami – mówi Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego.

Po wybuchu wojny do Polski skierowała się większość uchodźców uciekających z Ukrainy przed rosyjską agresją. Jak wynika z ostatnich danych Straży Granicznej, od 24 lutego br. granicę z Polską przekroczyło ponad 7,25 mln obywateli tego kraju. W szczytowych miesiącach było to ok. 100 tys. osób na dobę. Część przybyłych do Polski osób wyjechała na zachód Europy. Część zdecydowała się na powrót do kraju, do regionów, w których sytuacja jest względnie spokojna. Straż Graniczna odprawiła z Polski do Ukrainy ponad 5,4 mln osób. Dlatego rzeczywista liczba ukraińskich uchodźców pozostających w Polsce jest na razie trudna do określenia. Szacuje się, że wynosi około 1,4 mln, ponieważ tylu obywatelom Ukrainy nadano numer PESEL, uprawniający do świadczeń socjalnych i podjęcia pracy.

– Napływ uchodźców z Ukrainy był dużym problemem i wyzwaniem, ale trzeba jednoznacznie stwierdzić, że mu podołaliśmy. Dziś otrzymujemy liczne podziękowania z tego tytułu, ale pamiętajmy o tym, że to wyzwanie proste nie było. Została uruchomiona infrastruktura wszystkich samorządów gminnych, powiatowych i wojewódzkich, działały instytucje rządowe, a przede wszystkim – organizacje pozarządowe. Ważnym elementem był też odruch serca społeczeństwa, wielka solidarność, która w tym wszystkim bardzo dobrze zadziałała – mówi agencji Newseria Biznes Władysław Ortyl.

Z raportu Centrum Analiz i Badań Unii Metropolii Polskich wynika, że 38 proc. uchodźców z Ukrainy wnioskujących pod koniec kwietnia o numer PESEL po przybyciu do Polski zamieszkało u Polaków (z gospodarzami lub w ich mieszkaniu samodzielnie). Blisko jedna czwarta zamieszkała u znajomych lub rodziny z Ukrainy wcześniej przebywających w Polsce. To właśnie kwestia znalezienia mieszkania była głównym problemem podczas pobytu w Polsce poruszanym przez badanych – 28 proc. wskazało, że potrzebuje w tym pomocy. Podobny odsetek wskazywał na potrzebę pomocy w znalezieniu pracy (27 proc.).

 Największym wyzwaniem dla regionów związanym z wojną na Ukrainie jest w tej chwili niesienie pomocy tym wszystkim, którzy tej pomocy oczekują – mówi Witold Kozłowski, marszałek województwa małopolskiego. – Ta pomoc musi być obecnie ukierunkowana na tych, którzy podejmują już decyzję o tym, że zostają u nas na stałe. Oni muszą mieć mieszkania, muszą mieć pracę, dzieci muszą mieć opiekę przedszkolną i szkolną.

Analiza przeprowadzona w lipcu br. przez Polski Instytut Ekonomiczny pokazała, że Ukraińcy osiedlają się głównie w dużych miastach wojewódzkich, tj. Warszawie, Wrocławiu, Krakowie czy Poznaniu, oraz otaczających je obszarach funkcjonalnych. Z raportu Centrum Analiz i Badań Unii Metropolii Polskich wynika, że 60 proc. obywateli Ukrainy wnioskujących o numer PESEL w miastach zrzeszonych w UMP deklarowało, że chce wrócić do kraju po zakończeniu działań wojennych, a 22 proc. nie wiedziało, czy i kiedy wróci.

Z przygotowanego przez Unię Metropolii Polskich raportu „Miejska gościnność: wielki wzrost, wyzwania i szanse” wynika, że to właśnie samorządy wzięły na siebie główny ciężar związany z ich przyjęciem i adaptacją. Stanowi to jednak dla nich znaczące obciążenie finansowe.

 Polskie samorządy odegrały bardzo dużą rolę w pomocy ukraińskim uchodźcom wojennym. I to zarówno wspólnoty gminne, miejskie, jak również samorządy powiatowe i regionalne, które mają największe możliwości finansowe, jeśli chodzi o budżet na taką pomoc. Na przykładzie Małopolski mogę wskazać, że my realizujemy duży projekt Małopolska Tarcza Humanitarna z budżetem w wysokości 100 mln zł, który przeznaczamy na różne formy wsparcia dla tych, którzy u nas w tej chwili przebywają, ale robimy również transfery finansowe i rzeczowe do Ukrainy – mówi Witold Kozłowski.

To o tyle trudne zadanie, że samorządy same odczuwają finansowe konsekwencje toczącej się za wschodnią granicą wojny – chociażby przez spadek zainteresowania turystów wakacyjnymi podróżami na Podkarpacie. Marszałek województwa szacuje je na 25–30 proc. w ujęciu rocznym.

Według części ekspertów nie jest wykluczone, że zimą Polskę czeka kolejna duża fala uchodźców z Ukrainy. Wynika to z faktu, że w wielu ukraińskich miastach Rosjanie zniszczyli podstawową infrastrukturę, przez co tysiące ludzi mogą nie mieć zapewnionego podstawowego schronienia, dostępu do wody czy ogrzewania i będą szukać pomocy właśnie w Polsce. 

 Kolejna fala nie będzie na pewno tak liczna, ale być może z większymi problemami, ponieważ idzie czas zimy, niskich temperatur i problemów energetycznych. Nasze organizacje pozarządowe, nasza infrastruktura jest na to po części przygotowywana – mówi Władysław Ortyl. – Ważne jest przygotowanie się pod względem humanitarnym do tej drugiej fali uchodźców. Musimy gromadzić żywność, środki, to wszystko, co zabezpiecza osoby, które nie mają domu, rodziny, które trafiają w całkiem inną przestrzeń społeczną. Też musi być przygotowana do tego infrastruktura związana z ochroną zdrowia i edukacją.

 Pomoc w kolejnych miesiącach będzie uzależniona od tego, z jaką falą uchodźców będziemy mieli do czynienia – dodaje Witold Kozłowski. – Uwzględniwszy te trudne warunki zimowe, brak energii, wody, brak możliwości normalnego mieszkania plus działania wojenne, trudno sobie wyobrazić, żeby to nie spowodowało powiększenia fali uchodźców. Jeżeli tak się stanie, to znowu będziemy musieli wrócić do konstruowania ruchu pasażerskiego, transportu, organizowania miejsc do normalnego bytowania, noclegów, jedzenia, zaopatrzenia.

Jak wynika z sierpniowego raportu Centrum Analiz i Badań Unii Metropolii Polskich, 67 proc. mieszkańców miast pomogło mieszkańcom Ukrainy, którzy w wyniku agresji rosyjskiej na Ukrainę uciekli do Polski. Najczęściej pomagali poprzez przekazywanie żywności (59 proc.), pomoc rzeczową w postaci np. odzieży czy wyposażenia mieszkania (44 proc.) oraz wpłatę datku na zbiórkę dla uchodźców (32 proc.).

– W naszym interesie jest, abyśmy wszystkimi możliwymi sposobami wspierali Ukrainę, żeby nie doszło do dalszego przesuwania się frontu i żeby wojska ukraińskie odzyskiwały swój kraj. Jak sobie człowiek uświadomi, że moglibyśmy mieć granicę prawie tysiąca kilometrów nagle z wojskami rosyjskimi, to byłoby bardzo źle – mówi marszałek województwa małopolskiego. 

O wpływie konfliktu na polskie samorządy przedstawiciele regionów w Polsce i Ukrainie rozmawiali podczas Krynica Forum 2022. Trzydniowe wydarzenie przyciągnęło do Krynicy-Zdroju ludzi biznesu, nauki i polityki. Organizatorem Forum był Instytut Kościuszki.

W Polsce Wschodniej przybędzie innowacji. Najlepsze z nich otrzymały wielomilionowe dotacje z Funduszy Europejskich

Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości w ramach programu Polska Wschodnia przyznała dofinansowania firmom, które przedstawiły najlepsze propozycje produktów sieciowych – czyli takich, które są tworzone w ramach współpracy przez więcej niż jeden podmiot. W konkursie, którego łączny budżet opiewał na prawie 600 mln zł, wsparcie dostało w sumie 40 podmiotów. Realizowane przez nie projekty mają się przyczynić do rozwoju i zwiększenia atrakcyjności turystycznej województw położonych w Polsce Wschodniej.

– Dofinansowanie w ramach regionalnych inteligentnych specjalizacji w Polsce Wschodniej było bardzo istotną pomocą dla tamtejszych przedsiębiorstw. Ze względu na unikalne walory przyrodnicze, historyczne i kulturowe tego makroregionu zdecydowanie dominowały projekty związane ze specjalizacją turystyka, medycyna i zdrowie. Te branże mocno ucierpiały w ostatnich latach ze względu na ograniczenia wprowadzone w pandemii COVID-19, więc dofinansowanie uzyskane w ramach naszego działania na pewno stanowiło dla nich zastrzyk gotówki i duże wsparcie, a jednocześnie impuls do tego, żeby otwierać się na nowe możliwości i nowe działania – mówi Zbigniew Wybacz, zastępca dyrektora Departamentu Projektów Infrastrukturalnych w PARP.

Nabór do konkursu „Tworzenie produktów sieciowych przez MŚP” czyli działania 1.3.2 unijnego Programu Operacyjnego Polska Wschodnia PARP rozpoczęła już na przełomie 2019 i 2020 roku. O wsparcie mogły się starać konsorcja złożone z przynajmniej trzech firm MŚP, które miały pomysł na wspólne, innowacyjne rozwiązanie,

– Była też opcja, w której mogły startować pojedyncze podmioty, które produkt sieciowy tworzyły z tzw. podmiotami współpracującymi. Jednak wówczas te podmioty współpracujące nie otrzymywały wsparcia – mówi Zbigniew Wybacz. – Projekt musiał być również realizowany na terenie jednego z pięciu województw Polski Wschodniej, czyli warmińsko-mazurskiego, podlaskiego, lubelskiego, podkarpackiego lub świętokrzyskiego.

Ważnym wymogiem było również to, aby powstający produkt, utworzony pod wspólną marką, wpisywał się w zakres regionalnych, inteligentnych specjalizacji (RIS) wspólnych dla co najmniej dwóch województw Polski Wschodniej. Firmy i konsorcja, które przedstawiły najlepsze propozycje spełniające te wymogi, mogły liczyć na wsparcie sięgające aż 152 mln zł (do 80 proc. wartości projektu).

– Komisja Europejska zdecydowała się przeznaczyć na budżet tego działania łącznie ponad 597 mln zł – mówi zastępca dyrektora Departamentu Projektów Infrastrukturalnych w PARP.

Konkurs od początku cieszył się dużym zainteresowaniem ze strony przedsiębiorstw. W ramach wszystkich naborów, które zorganizowała Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości, złożono w sumie 297 wniosków o dofinansowanie. Jednak pozytywną ocenę przeszło jedynie 47.

– Ostatecznie udało się podpisać 40 umów o dofinansowanie – mówi Zbigniew Wybacz. – Wśród tych projektów, które uzyskały wsparcie, część jest dopiero na początku realizacji, inne są w trakcie, a niektóre już się zakończyły i z efektów tego dofinansowania można już korzystać. Takim przykładem jest m.in. projekt Kosmiczne Mazury, realizowany w województwie warmińsko-mazurskim.

– Dzięki wsparciu z funduszy Unii Europejskiej udało nam się stworzyć dwa produkty, które są dedykowane dzieciom i młodzieży. Są to zielone szkoły oraz kolonie letnie z fabułą UFO na Mazurach. I one już cieszą się dużą popularnością, ponieważ udało nam się połączyć bardzo ciekawą tematykę związaną z kosmosem ze wszystkimi walorami Mazur – dodaje Rafał Bałdyga, kierownik Działu Realizacji Imprez w Biurze Podróży Szarpie Travel.

Całkowita wartość projektu Kosmiczne Mazury przekroczyła 12,1 mln zł, przy czym wkład Funduszy Europejskich sięgnął aż 7 mln zł.

– Dzięki temu wsparciu staliśmy się jednym z najnowocześniejszych ośrodków dla dzieci. Mamy infrastrukturę dedykowaną dzieciom, bezpieczne zajęcia, powstała m.in. strefa UFO, kino sferyczne 3D, laserowy paintball, miejsca dostosowane do jazdy quadami wraz z całym wyposażeniem i szereg innych, nowoczesnych atrakcji, które bardzo podobają się dzieciom i młodzieży. A dotychczasowe zainteresowanie pokazuje, że pomysł z Kosmicznymi Mazurami był trafiony – mówi Rafał Bałdyga.

We wcześniejszych naborach wsparcie uzyskały też inne firmy, które stawiają na rozwój turystyczny Mazur. To m.in. dofinansowany kwotą 20 mln zł projekt Mazury 365, którego celem było stworzenie katalogu usług, atrakcji i rozrywek dostępnych w tym regionie przez cały rok, nie tylko w okresie wakacyjnym. Kolejną inicjatywą jest też projekt Nowy Sztynort – Osada Wolności, w ramach którego powstaje na Mazurach kompleks z infrastrukturą do aktywnego wypoczynku. Znajduje się tam m.in. port wyposażony w jachty motorowe, domy na wodzie oraz sprzęt do sportów wodnych. Realizujące go konsorcjum trzech firm dostało na ten cel wsparcie w wysokości 28 mln zł.

Jak wskazuje zastępca dyrektora Departamentu Projektów Infrastrukturalnych w PARP, projekty dofinansowane dotychczas w ramach konkursu „Tworzenie produktów sieciowych przez MŚP” nie ograniczają się jednak tylko do branży turystycznej. Jest wśród nich m.in. firma z Nidzicy, która buduje pierwszy w Polsce ośrodek szkoleniowy w zakresie elektroenergetyki, łączący szkolenia teoretyczne z ćwiczeniami na poligonie szkoleniowym. Będą kształcić się w nim przyszli, wykwalifikowani monterzy instalacji elektrycznych.

– Innym ciekawym projektem, który uzyskał dofinansowanie, jest również realizowany w województwie podkarpackim. Jest to inwestycja, która polega na wytwarzaniu specjalnych szyb zespolonych dla budownictwa i transportu publicznego. Takie szyby będą potrafiły odzyskiwać energię elektryczną ze słońca. Wartość całej tej inwestycji wynosi ponad 150 mln zł, ale projekt uzyskał dofinansowanie w wysokości przekraczającej 88 mln zł – mówi Zbigniew Wybacz.


PARP

Rośnie zadłużenie polskich przedsiębiorstw. Firmy zaciskają pasa i odkładają inwestycje na lepsze czasy

Największy udział w zadłużeniu przedsiębiorstw, sięgający 2 mld zł, ma branża handlowa. Dalej jest branża budowlana – 1,2 mld zł oraz transportowa – 1,1 mld zł. One są najbardziej wrażliwe na zmiany koniunkturalne – mówi Emanuel Nowak, ekspert Narodowego Funduszu Gwarancyjnego. Wraz z gwałtownie rosnącymi kosztami prowadzonej działalności pojawiają się też opóźnienia w płatnościach. To oznacza zwiększone ryzyko dalszego zadłużania się polskich przedsiębiorców. W trudnym otoczeniu większość firm skupia się po prostu na przetrwaniu i utrzymaniu płynności finansowej, odkładając decyzje inwestycyjne na lepsze czasy.

– Według Krajowego Rejestru Długów w pierwszej połowie tego roku zadłużenie polskich przedsiębiorców wynosiło 9,2 mld zł, przy czym dokładnie połowa, czyli 4,6 mld zł, to zadłużenie jednoosobowych działalności gospodarczych. To sporo. Jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę, że wśród dłużników jest 170 tys. najmniejszych przedsiębiorców w porównaniu do 100 tys. spółek prawa handlowego, to sytuacja wygląda naprawdę niepokojąco. Średnie zadłużenie pokazuje, że wynosi ono już ok. 26 tys. zł w przypadku jednoosobowych działalności gospodarczych i 45 tys. zł w przypadku spółek. Można więc powiedzieć, że czasy malejącego zadłużenia mamy już za sobą – mówi agencji Newseria Biznes Emanuel Nowak, menedżer Departamentu Produktów i Sprzedaży w firmie faktoringowej NFG.

Jak wskazuje, podobne zjawisko wystąpiło na początku pandemii COVID-19, kiedy polscy przedsiębiorcy przestraszyli się niepewnej sytuacji i przestali opłacać swoje zobowiązania w terminie, ponieważ trzymali pieniądze na czarną godzinę. Potem, na przełomie 2020 i 2021 roku, sytuacja się ustabilizowała, m.in. dzięki zniesieniu części pandemicznych obostrzeń. W efekcie kondycja polskich przedsiębiorców się poprawiła, a zadłużenie zaczęło spadać.

– Niestety trend się odwrócił w lutym tego roku z powodu inflacji i wojny za naszą wschodnią granicą – mówi Emanuel Nowak.

Badanie „Biznes a Ukraina”, przeprowadzone dla Krajowego Rejestru Długów przez TGM Research w marcu 2022 roku, wskazało, że średnio co trzeci przedsiębiorca skarżył się na zmiany w zamówieniach i płatnościach ze strony kontrahentów, którzy tłumaczyli się wojną. Chodziło głównie o zmniejszanie wartości składanych zamówień, opóźnianie płatności, prośby o wydłużenie terminu zapłaty czy nawet rezygnację ze zleceń.

Przedsiębiorca, który nie ma pieniędzy na regulowanie swoich zobowiązań, nie opłaca ich w terminie w stosunku do swoich kontrahentów. W efekcie ci również zaczynają mieć problemy z płynnością finansową. To zjawisko jest niebezpieczne dla całej gospodarki – podkreśla ekspert NFG.

Jak wynika z raportu KRD i NFG „Impulsy i bariery finansowe w rozwoju MŚP”, co drugi przedsiębiorca uważa, że największą barierą finansową w rozwoju firmy gospodarczej jest opóźnianie płatności przez kontrahentów. Prawie co trzeci wskazuje na brak płatności ze strony kontrahentów. Ponad połowa przedsiębiorców przyznaje, że to głównie dzięki zewnętrznym źródłom finansowania (leasing, faktoring, kredyt) mogą rozwijać swój biznes.

Jeśli chodzi o faktoring, to pomimo tego iż jest to rozwiązanie jeszcze dość nowe dla wielu mikro- i małych przedsiębiorców, z roku na rok notuje dwucyfrowe wzrosty zauważa ekspert NFG.

Wybuch wojny w Ukrainie w lutym br. okazał się kolejnym stress testem dla polskich przedsiębiorstw, których kondycję od miesięcy pogarsza inflacja i rosnące koszty bieżącej działalności, m.in. energii. Wszystko to powoduje obawy o utrzymanie płynności finansowej w kolejnych miesiącach.

– Płynność finansowa to nic innego jak zdolność przedsiębiorstwa do terminowego regulowania swoich zobowiązań finansowych. W dobie rosnących kosztów prowadzenia działalności przedsiębiorcy muszą coraz głębiej sięgać do kieszeni i prędzej czy później może im po prostu zabraknąć pieniędzy na bieżące wydatki – ocenia Emanuel Nowak.

W tych warunkach polskie przedsiębiorstwa nie będą w nadchodzących miesiącach skłonne do inwestowania, a skupią się przede wszystkim na utrzymaniu płynności i rentowności.

– Aby myśleć o inwestycjach, przedsiębiorstwa muszą mieć możliwość przewidywania tego, co będzie w przyszłości. Niestety obecnie, kiedy mamy do czynienia z dużą zmiennością i niepewnością sytuacji gospodarczej, trudno o rzetelne i wiarygodne prognozy. Największy problem mają z tym głównie ci najmniejsi przedsiębiorcy, którzy są też najmniej odporni na zmiany koniunkturalne. Dlatego oni nie będą myśleć o inwestycjach, ale po prostu o utrzymaniu się, przetrwaniu tego trudnego czasu na rynku – mówi menedżer Departamentu Produktów i Sprzedaży w NFG.